PROF. ZBIGNIEW BAJEK Kraków 15.06.2017 r.

Twórczość Stanisława Stacha, który Akademię Sztuk Pięknych w Krakowie kończył w czasie stanu wojennego, rozwija się wyjątkowo konsekwentnie. Nie zakłóca jej „dynamiczny życiorys” głowy rodziny, nauczyciela, społecznika. Imperatyw „konieczności tworzenia” jest w nim tak mocno zakorzeniony, że ani zawirowania polityczne, które zmieniają Polskę i Europę ostatnich dekad, ani aktywność urzędnicza, nie są w stanie wytrącić go z rytmu stałej, twórczej aktywności. Poniekąd przypomina mi to życie Franza Kafki, pisarza spuszczającego w nocy ze smyczy demony a w dzień poprawnego urzędnika, funkcjonującego w dwóch (przynajmniej w dwóch) równoległych rzeczywistościach, zdawałoby się do siebie nie przystających, aczkolwiek karmiących siebie wzajemnie – sztuki i doczesności.

Patrząc na dorobek artysty – należy zaznaczyć, że jest on bardzo obfity – dostrzegam w nim zmiany, tąpnięcia, przesunięcia, ale także stałe elementy, obecne w tej twórczości na każdym etapie. Stach dość wcześnie zdefiniował tematykę swoich obrazów, grafik, rysunków i kolaży. Obok tradycyjnych motywów pejzażowych, obok portretów, martwych natur pojawiają się w jego pracach, tylko jemu właściwe, postaci rodem z mitologii i baśni. Jest to jego prywatna mitologia, wyrosła na gruncie wrażliwości dziecka dorastającego w klimatach Polski prowincjonalnej. Głębokie zanurzenie w naturę, w ludowe i religijne obrzędy, znajduje odbicie w obrazach, które wypełniają zwierzęta z nogami na kółkach, jak koniki z jarmarcznych kramów, diaboliczne figury ni to ludzi, ni to ptaków, czy bawołów. Taką, ludową proweniencję ma też specyficzna ornamentyka oraz kolorystyka obrazów artysty. W nich rzeczywistość przenika się z imaginacją, jawa miesza ze snem, namacalne z tym, co wyobrażone.

A jednocześnie, jest to sztuka zdecydowanie profesjonalna, uprawiana przez artystę, który otrzymał gruntowne akademickie wykształcenie, który świadomy jest tego, czym jest forma, czym jest konstrukcja dzieła; który znakomicie opanował warsztat; który – wreszcie – zorientowany jest w tym, co dzieje się w sztuce współczesnej – i tej rodzimej, polskiej i tej europejskiej. Stach podróżuje, zwiedza muzea. Sam prowadzi galerię, do której zaprasza wybitnych artystów, organizuje konkursy, festiwale, koncerty.

O profesjonalizmie zaświadcza także to, że jest impregnowany na mody, na gorączkowe poszukiwania poklasku, oryginalności. Paradoksalnie, jego wierność sobie, zawierzenie intuicji i wyobraźni sprawia, że sztuka którą uprawia jest inna, oryginalna właśnie, niepowtarzalna. Należy zaznaczyć, że z wykształcenia jest zarówno malarzem jak i grafikiem, co zresztą wyraźnie odbija się w jego obrazach i kolażach: cechuje je porządek, dyscyplina kojarzona z rysunkiem a jednocześnie emocjonalność wiązana z kolorem. U Stacha ta dychotomia przybiera wręcz wzorcowy model. Logika i magia – konstrukcja i żywioł.

Nauczycielem Stacha – wyjątkowym, bo był promotorem jego dyplomu – był profesor Włodzimierz Kunz, dwukrotny rektor krakowskiej Uczelni, erudyta, człowiek o kulturze osobistej, która zjednywała mu szacunek innych, w tym studentów. Potwierdza to Stach, zasłuchany w słowa Profesora, chociaż sam preferujący bardziej ekspresyjny sposób bycia. Na kolażowych kompozycjach Profesora Kunza, utrzymanych w beżach i bielach, pojawiały się często papierowe ptaki. Rysunek połamanego kartonu, z którego artysta składał figury rodem z origami, przenoszony był przez Profesora w inne, płaskie obszary obrazu. Przywołuję postać Rektora i jego sztuki, patrząc na kolaże Stacha – nie, nie ma tu powtórzeń, ale klimat białych klinów żagli, aura delikatnych kresek rysunku wtopionego w kolorowe plamy, zdaje się być echem tamtych.

Łatwo niektórym pracom Stanisława Stacha – myślę tu o kolażach z ostatnich lat – przypiąć łatę ilustracyjności. Ale nawet gdyby, czy jest to powód do niepokoju? Czy należy traktować to jako zarzut? Te kompozycje opowiadają, szemrzą o pięknie portowych nabrzeży Międzyzdrojów, o urodzie Jury Krakowsko-Częstochowskiej... Ich atrakcyjność jest pochwałą polskiego pejzażu – zresztą powstawały na plenerach. Witrażowość tych kompozycji przywołuje migotanie jesiennego światła na liściach kolorowych drzew. Są realistyczne na tyle, na ile realistyczny może być statyczny obraz opisujący złożoność i zmienność natury. Nie bez przyczyny artysta pracuje cyklami – jest to sposób, trochę na modłę kubistów, pokazania danego obiektu, motywu z możliwie wielu punktów widzenia, wielu perspektyw. Tak wcześniej pracował Monet i inni.

W dorobku Stacha jest zestaw prac, które cenię ponad inne. Tu słowo wyjaśnienia: obrazy, o którym myślę nie powstały w jednym czasie, nie są zamkniętym ciągiem. Łączy je ekspresja, zespala czerwień tła, w której krwistości zatopione są figury postaci ludzkich czy zwierząt. Konwulsyjnie powyginane ciemnoniebieskie ciała człowiecze i zwierzęce, drapieżne ich gesty niepokoją, wręcz przerażają. W pastelowym świecie kolaży, pejzaży otwartych i miejskich, czerwone obrazy są zgrzytem, są wrzaskiem. Artysta, wyczulony na piękno otoczenia, zauroczony jego harmonią, nie traci czujności. Świat jest bardziej złożony, wiele w nim napięć, niepokojów. Pod jego cienką skórą drzemią bestie, które w każdej chwili mogą zagrozić porządkowi świata, rzucić nań cień, tak jak kiedyś, gdy artysta rozpoczynał swoją samodzielną wędrówkę przez życie i sztukę, w świetle rozpalonych do czerwoności koksowników na ulicach Krakowa.